Myślę, że prędzej czy później, na jakimś etapie swojego kolekcjonerskiego rozwoju, każdy fan zegarków dochodzi do momentu chęci posiadania w swym zbiorze w końcu zegarka idealnego, który zagości w kolekcji do końca, i który będzie jego wyborem nie tylko na co dzień, ale również na te specjalne momenty. Są szczęściarze, którzy taki zegarek dziedziczą na przykład po ojcu lub dziadku, ale to rzadkie przypadki. Uważam, że fajnym punktem zaczepienia dla poszukiwań takiego ważnego dla siebie zegarka jest data jego produkcji. Założenie, że szukam zegarka ze swojego roku urodzenia powoduje, że zakup jest dużo bardziej przemyślany i konkretny.

W przypadku moich własnych poszukiwań, oprócz kryterium roku produkcji, narzuciłem sobie warunki znalezienia czegoś ponadczasowego, z głębokim smakiem i stylistyką vintage, coś co pięknie będzie się prezentować zarówno na bransolecie jak i na postarzanym skórzanym pasku. Zegarek, który z założenia ma mieć w mojej kolekcji dożywocie, więc nie ma mowy o kompromisach. Coś co było by wyjątkowe, moje, jednocześnie dało się nosić jako EDC, ale również nie byłoby zgrzytu z mankietem białej koszuli. Wymogi niemałe, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że celuje w początek lat 80. Ponadczasowy klasyk zegarmistrzostwa z lat 80tych, to dla mnie niemal oksymoron. Dla amatora pięknej stylistyki lat 60tych i 70tych, za którego się uważam, twory zegarmistrzostwa lat 80tych w przeważającej większości są nie do zaakceptowania. Gdybym urodził się ponad 20lat wcześniej, to z całą pewnością wybór padłby na Omegę 145.012. Niestety, w końcu lat 70 i w latach 80, w erze kwarcu, wielu producentów zegarków próbując na siłę wyróżnić się z tłumu, a jednocześnie zachowując niskie koszty produkcji, w mojej ocenie bardzo pogubiło się stylistycznie. Szybko i tanio, nigdy nie będzie dobrze. Na szczęście nie wszyscy producenci zostali zmuszeni iść tą drogą. Wiadomo, mogłem pójść w Seiko albo w Omegę, ale postanowiłem , że mój „birth-year watch” będzie naprawdę wyjątkowy. Zapewne podświadomie chcąc jednocześnie nakarmić trochę wewnętrznego buraka zacząłem szukać Rolex’a. Wybór padł na model GMT-Master „Pepsi” ref.16750 tzw. Transitional. Kwintesencja klasycznego wintydżowego sznytu lat 60-70 w lekko ulepszonej technicznie wersji mechanizmu z początku lat 80tych, w budżecie co prawda ogromnym, ale w bólu do przełknięcia. (Jak sobie tłumacze, model ten jest jeszcze na krzywej wznoszącej, więc toż to czysta inwestycja przecie…)

Rolex GMT

Zdjęcie: www.bobswatches.com

Trochę historii w skrócie

Model GMT-Master zaczął być produkowany przez Rolexa od 1954 roku. Z założenia miał to być kolejny solidny tool-watch, zegarek zadaniowy. Narzędzie dla pilotów Panam, którzy szukali zegarka z możliwością wskazania drugiej strefy czasowej. Z uwagi na coraz częstszą opcję lotów międzystrefowych narzędzie takie zdobywało coraz większą popularność, nie tylko wśród pilotów. Pierwszy model był produkowany przez 5 lat. Kultowy już dziś bezel „Pepsi” przez niektórych w dalszym ciągu nazywany „Panam” początkowo produkowany był z bakelitu. Jednak z uwagi na swoją kiepską wytrzymałość materiał ten już po paru latach został zastąpiony przez wkład z aluminium. W 1959 zaczęto produkować następcę, który praktycznie w niezmienionej formie był sprzedawany aż do 1980 roku. Z początku na mechanizmie automatycznym 1565 taktowanym 18000bph bez stop-sekundy i bez szybkiej zmiany daty. Po paru latach ulepszono lekko mechanizm i powstał model 1575, 19’800 bph już ze stop-sekundą, ale dla ustawienia daty dalej trzeba było nieubłaganie kręcić koronką.

Transitional – czyli model przejściowy

Gdzieś w okolicach roku 1980, po ponad 20 latach produkcji 1675, postanowiono ulepszyć GMT Master’a, ale szczęśliwie Rolex podszedł do tematu z szacunkiem i nie przeprowadził rewolucji. Powstaje model 16750, który z czasem, kolekcjonerzy zaczęli określać mianem modelu przejściowego „transitional”. W gruncie rzeczy tego typu wersje zegarkowe powstawały (i dalej powstają) nie tylko z szacunku dla tradycji, ale moim zdaniem w dużej mierze z pragmatyzmu i oszczędności. W tym przypadku postanowiono najpierw skupić się na usprawnieniu parametrów technicznych, zewnętrzną estetykę praktycznie zostawiając bez zmian. Pozwalało to, w tym przejściowym etapie (tutaj pomiędzy modelami 1675, a 16700 – na trzecim zdjęciu) wprowadzić pewne innowacje, a jednocześnie zużyć części produkcyjne, które przy rozpędzonej przez 20lat produkcji z pewnością produkowane były już całkiem efektywnie, a w dodatku pewnie nawet się nagromadziły. Nadto Rolex miał technologiczne problemy z nową błyszczącą tarczą, która pękała i wprowadzona została w tym modelu z paroletnim opóźnieniem. Model 16750 przez pierwsze 4lata produkcji z zewnątrz praktycznie w całości przypominał swojego kultowego poprzednika. Ta sama matowa tarcza, trytowe indeksy i wskazówki, akrylowe szkło. Zmienił się mechanizm. Wół roboczy 1575 został zastąpiony przez cal.3075. Zwiększono częstotliwość pracy do 28800bph, dodano wreszcie niezbędną funkcję szybkiej zmiany daty oraz podniesiono wodoszczelność z 50m do 100m. Od około 84r zmieniono tarczę na błyszczącą, zmieniono napisy na tarczy oraz dodano nakładane indeksy z obwódką z białego złota. Akrylowe szkło zamieniono na szafir dopiero w docelowym modelu 16700 w produkcji od 89r.

Jeszcze parę lat temu wśród większości kolekcjonerów model 1675 był jedynym słusznym wintydżem GMT, a na model 16750 trochę się boczono i traktowano po macoszemu. Obecnie, gdy znalezienie 1675 w dobrym, oryginalnym stanie graniczy z cudem, a ceny takowej sztuki zostały wywindowane do granic absurdu, model 16750 z pierwszego okresu produkcji z właściwą matową tarczą stał się równie rzadki i poszukiwany. Oczywiście jak zawsze kluczem jest oryginalność części, ich właściwość dla danego modelu oraz stan zachowania. Zauważyłem, że najczęstsze uchybienia od oryginalnej specyfikacji w tym modelu dotyczą trzech kwestii: tarcza wymieniona na błyszczącą z nakładanymi indeksami, wskazówki serwisowe superluminova oraz mocno przeszlifowana koperta. Poszukiwania tego jedynego w jak najlepszym stanie i z odpowiedniego roku, a jednocześnie w postawionym sobie budżecie, nie były łatwe, ale w końcu się udało. Dywersyfikując swoją Omegową kolekcję mam w końcu swój wymarzony zegarek z roku urodzenia i zamierzam się nim cieszyć i nosić jak najczęściej. Następny zegarek marzeń w kolejce, to wspomniany wcześniej „Speedy” 145.012-67, ale to już osobna historia, na której realizację zapewne przyjdzie jeszcze trochę poczekać.

Autor: Adam Szloser

*Zdjęcia pochodzą z www.hqmilton.com